CIEŃ – Wywiad z Ashganem (wokalistą) & Prinsem (basistą)

Długo trwałem w emocjonalnym niebycie… Zapomniałem, że podstawą mej egzystencji to nasza rodzima scena… Na swój sposób bogata i coraz bardziej dojrzalsza… Nieobawiająca się wyzwań, nowych doznań, a zarazem posiadająca ten upór w osiągnięciu swojego celu. Będąca poniekąd spuścizną minionych dekad… Gdy jak grzyby po deszczu pojawiały się nowe ekipy. I każda miała swój skryty patent. Sądzę, że moi rozmówcy są w tej grupie… Co by nie przedłużać tej grafomani, pozwolę sobie z parafrazować Mikołajka z Nagłowic herbu Oksza „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój CIEŃ mają”…

Che! Macie swojską nazwę. W dobie renesansu black metalu, w jakże pięknym kraju nad Wisłą, nie jest to intrygujące… Jednakże Wasz przekaz muzyczny na „Sickness Called Mankind”, rzucił mnie delikatnie na glebę… W sumie z prostej przyczyny spodziewałem się nieco innej czarciej muzy. Bardziej nastawiłem się na taką, którą tworzy VARMIA…

Prins: Siema! No, jeśli materiał rzucił na glebę, to dobrze, prawda? I jeśli jest inny, niż się spodziewałeś, to chyba też nie najgorzej. Faktem jest, że wspomniana EPka to delikatny muzyczny eksperyment, łączący numery zarejestrowane u Nihila jeszcze podczas sesji do naszego ostatniego długograja pt. „Fate” z dwoma remixami oryginałów wziętych z tegoż. Jest więc na niej trochę materiału zarówno ‘nowego-starego’ jak i starego w nowej, nieklasycznej aranżacji, całość wydana jako symboliczny mini album z okazji dziesięciolecia istnienia kapeli.

Powalają mnie całkowicie oba remixy! Skąd pomysł na taką aranżacje? Wszak to wymyka się z kanonów black metalu… Bardziej pasuje to do psychodeliczno-transcendentalnej widowni o skłonnościach samobójczych… Nic tylko iść się bujnąć, hehehe

Prins: Oba remixy są dziełem Ashgana. Dostał wolną rękę w kwestii aranży i okazało się, że utrafił dokładnie w taki klimat, na jakim nam zależało. Zadziało się to bez żadnych wstępnych muzycznych ustaleń czy sugestii z naszej strony – jakby telepatycznie rozczytał nasze chore myśli i odlepione patenty na takie właśnie nie-metalowe interpretacje.

Ashgan: Muzyka elektroniczna rządzi się swoimi prawami… Jeżeli wykonawca tego zechce, może stać się etniczna, punkowa, black metalowa, jakakolwiek. Tak, jest coś co ją łączy z black metalem. Jest hermetyczna i otwarta jednocześnie, ma swoje ‘kanony’, ale pozwala też na eksperymenty. Dekonstrukcja black metalowych utworów i przepoczwarzanie ich w elektroniczne złe sny, to jeden z moich eksperymentów.

Pomimo tego, że nie dane mi było posłuchać Waszych wszystkich dokonań, to wyczuwalne jest mizantropiczne podejście do tematu… Coś jakby rzec „kogo nie zastrzelimy to powiesimy”. Może to głupio brzmi, ale ja tak odczuwam Waszą twórczość…

Prins: I słusznie. Nie jest tajemnicą, że – delikatnie to ujmując – piętnujemy zakłamanie, zeszmacenie, spolegliwość, religijne dogmaty, bezmyślny, owczy pęd i szeroko pojętą głupotę. Głęboka niechęć do ludzkości skalanej tymi słabościami, niezdolnej do podejmowania samodzielnych i racjonalnych decyzji, towarzyszy zespołowi od początków jego istnienia. Jeśli dołożysz do tego autodestrukcyjne zachowania człowieka ślepo gnającego ku samozagładzie – otrzymasz motywy przewodnie naszych tekstów. Staramy się, by ta posępna aura przejawiała się też w muzyce, oprawie graficznej płyt, scenicznym image’u – tak, by wszystkie te elementy tworzyły spójną, złowieszczą całość. Generalnie rzec można: przyszłość ludzkości malowana naszymi barwami nie przedstawia się zbyt optymistycznie…

Ashgan: Idąc przez ten świat, łatwo popaść w mizantropię! Wystarczy pofunkcjonować sobie trochę w społeczeństwie, osoba o przeciętnie górnolotnym umyśle szybko nabierze do niego pogardy. Ale skąd wiesz, może przekaz tej mizantropijnej ekspresji jest głębszy. Pognębić i zdeptać człowieka, aby tym samym założyć mu koronę i wyciągnąć na piedestał bóstwa? Brzmi znajomo, prawda? Wszak ludzie już to robili, a Cień przecież nie chce podążać za innymi, nie szukamy zawoalowanych idei, które siłą można sobie przykleić do muzyki, żeby było ambitniej. Damy sobie poobcinać kończyny za to, że to, co z nas wychodzi, to bezpośrednio nasza ekspresja, może być kierowana emocjami, przemyśleniami i całym tym neuronowo-chemicznym gównem, ale jest NASZA, sami nie wiemy jak głęboko sięga, ale chętnie damy wam jej jeszcze trochę…

Kiedyś powiedziałem pewnej mądrej pani, iż jestem mizantropem. Niewiele brakowało a skończyłbym na stryczku (obłąkany śmiech). Cholernie podoba mi się to, że macie ten kawałek „Wasz Los”! Swojska nazwa to i swojski język… Efekt zamierzony, czy też inne względy estetyczne?

Prins: W tym akurat nie ma głębszej filozofii: oryginalny numer z płyty „Fate” nosi tytuł „Świt obiecany”, więc i jego remix rozsądnie było nazwać po polsku. Padło zatem na „Wasz los” i jest to zarazem fragment tekstu z tego kawałka. Powiem szczerze, że przez moment chodziło mi po głowie, aby przekornie użyć angielskiego tytułu, ale ostatecznie Ashgan przekonał mnie do obecnej wersji.

I chwała mu za te przekonywanie! W sumie muszę z całą stanowczością powiedzieć, że już dawno nie słyszałem tak bogatych i przemyślanych aranżacji.  W sumie black powinien być prymitywny, a tutaj jest odwrotnie. Macie swoistą charyzmę, by z niej ulepić coś konkretnego.

Prins: Wiesz, black metal ma różne oblicza. Nie chcę wdawać się w dywagacje na temat „jaki być powinien”, bo to już zejście na dość grząski grunt, ale raczej zgodzisz się z tym, że wykonywać go można na wiele sposobów. My akurat kładziemy duży nacisk na strukturę riffów, współpracę sekcji, całą sferę kompozycyjną, każdy z numerów jest sukcesywnie wałkowany na próbach, potem odsłuchiwany i wrzucany na warsztat z powrotem. Nie jest to więc materiał w stylu 2 akordów zagranych na pełnym spontanie po siedmiu browarach, lecz starannie dopracowany monolit. Oczywiście, żebyś nie zrozumiał mnie źle – w żaden sposób nie neguję uroku i szczerości przekazu prostszego czy wręcz, jak wspomniałeś, prymitywnego grania. Sam słucham takiej muzyki i ją cenię. Cień po prostu obrał inną ścieżkę artystycznej ekspresji, a jeśli tylko ma swoich odbiorców – pozostaje się cieszyć.

Ja to rozumiem, ale wytłumacz to mojej mózgownicy… O ile taką posiadam. Chwila przerwy od muzy. Zauważyłem, że lubujecie się nawet w okładkach w mroczno-melancholijnych barwach. Intryguje mnie, czy to efekt zamierzony, aby jeszcze bardziej oddać Wasz przekaz. Czy też tak po prostu szkic wpadł w oko?

Prins: Podczas produkcji poprzedniej płyty weszliśmy we współpracę z Bartkiem Kurzokiem – autorem okładki i grafik znajdujących się na albumie „Fate”. Jako że „Sickness Called Mankind” jest niejako kontynuacją i uzupełnieniem tego materiału, naturalnym wydawało się ponowne wykorzystanie kunsztu Bartka. W przypadku oby wydawnictw założenie było takie, aby szata graficzna współgrała z muzyczną zawartością krążka i to się, naszym zdaniem, udało znakomicie. Nie ma tu więc mowy o przypadku, tak samo zresztą było z jeszcze wcześniejszymi wydawnictwami.

Przypadek to, że mogłem połechtać swoje wyrafinowane gusta w CIEN’iu! Rozumiem, nie tylko muzyka musi być dopieszczona, ale przez ten szmat czasu widziałem takie gnioty, które ilustrowały daną formację, że nie chciało się po nią sięgać. A muza była przednia…

Prins: Tu musielibyśmy się odnieść do konkretnych albumów i konkretnych wykonawców, ale może bezpieczniej pozostać w sferze niedopowiedzeń, aby nikogo nie urazić (śmiech). Faktem jest jednak to, że zdarzają się płyty, których okładki, delikatnie mówiąc, nie przystają do muzycznej zawartości krążka. Sam zastanawiam się z czego to wynika – czy to martwota jakiegoś zmysłu artystycznego, olewactwo zespołu/wytwórni/managementu, goniące terminy, brak dojść do porządnego grafika czy problemy budżetowe…? Czasami może wszystkiego po trochę…?

Ashgan: Wydaje mi się, że w tej muzyce wizualia są równie ważne i nie należy tego bagatelizować… chyba, że bagatelizowanie jest formą wyrazu, to przepraszam.

… Jakby to pięknie ująć, rzuciłem tylko raz okiem na obrazek ilustrujący „Sickness Called Mankind” i oddałem się Waszej twórczości… A mimo tego w mojej podświadomości pozostał ten obraz, czego wyraz nieświadomie dałem w pytaniu przed poprzednim! Jakby nie patrzyć wszystko macie przemyślane?

Prins: Zasygnalizowałem już wcześniej, że robimy wszystko, by każda nasza płyta była nie tylko fizycznym nośnikiem z ciekawą muzyką, ale pełnowartościowym wydawnictwem, na które składa się również odpowiednio skrojona oprawa graficzna, adekwatna okładka, zdjęcia itd. Oczywiście, same utwory to podstawa, ale niemniejszą wagę przywiązujemy do detali wizualnych czy dopracowanych tekstów po to, by wszystkie te puzzle po zestawieniu ze sobą stanowiły stylistyczną i estetyczną całość. Jakby to pięknie ująć: można zaspokoić głód odpowiednio wypieczonym stekiem, ale o ile lepiej będzie on smakować ze świeżymi frytami i zimnym piwkiem…? A skoro mówisz, że motyw z okładki wrył się w podświadomość, to znaczy, że cel osiągnęliśmy.

Ci sami ludzie są odpowiedzialni za ten efekt graficzny co na „Fate”? W sumie intryguje mnie jak to wygląda? Dajecie ludziom materiał, oni to odsłuchają i tworzą po doznaniach muzycznych?

Prins: Historię naszej znajomości z Bartkiem Kurzokiem nakreśliłem już nieco wyżej, więc i zbieżność plastyczna obu okładek przestaje być tajemnicą. Teraz dorzucę jeszcze taką ciekawostkę: jeśli dokładniej przyjrzysz się obu tym pracom, to na EPce dostrzeżesz to samo tło, co na LP, tylko ujęte z innej perspektywy. Jeśli zaś chodzi o proces powstawania okładki, to jest dokładnie jak podejrzewasz: najpierw graficy zapoznają się z naszym materiałem, ‘wnikają’ w niego, a następnie, trochę na zasadzie synestezji, przekładają dźwięki na postać plastyczną. Tym samym okładka jest formą odzwierciedlenia, przetransformowania emocji, jakie wyzwala w nich muzyka. W ten sposób przebiegały prace przy „Sickness Called Mankind” i „Fate”, identycznie wyglądała też interakcja z Dancing Deadlips przy okazji „Ecce Homo”.

Czyli reasumując, transcendentalna jaźń w połączeniu z ekshibicjonizmem new age, a zarazem okultystycznym podejściem do sedna sprawy czarnej materii, obrazuje efekt końcowy… Podoba mienia się tego tam tego, że tak fajowo wpletliście growl. W te Wasze fragmenty… To i muza zajefajnie się uzupełnia…

Prins: Niewątpliwym atutem C. jest umiejętność wykrzesania ze swoich trzewi potężnego, mięsistego i wyrazistego ‘dołu’. Ubranie tego w growl i użycie w niektórych motywach miało zatem duży potencjał. Dzięki temu np. niektóre zwolnienia zyskały doom’owy czy wręcz death’owy sznyt, a całość materiału – nieco różnorodności. Nie lecimy na nieprzerwanym blaście przez całą płytę, większość naszych utworów jest raczej zróżnicowana, więc i wokal musi być pod to odpowiednio dobrany – trochę wściekłego ryku, trochę niskiego bulgotu, miejscami nawet odrobina melorecytacji.

Aczkolwiek tyle pitoliłem, że masło tej czarności w czarności to początek tego jakże malutkiego kraka jest jak najbardziej czarny. A ta świergocząca gitara + pera robi swoje. Zastanawia mnie fakt basu…Lecicie czasem klangiem?

Prins: Nie lecimy, bo nie umiemy (śmiech). A tak poważnie, to gram palcami, ale klangu nigdy porządnie nie opanowałem, więc się nie wypuszczam ze świrowaniem kciukiem w stylu Flea czy Marcusa Millera. Nota bene frapujące pytanie, klang w metalu jest używany raczej sporadycznie, przynajmniej z tego co ja kojarzę.

W sumie robię ten wywiad, a nic o Was nie wiem, tylko tyle, że rzępolicie 09 roku. I odwalacie kawał dobrej roboty… Nie wiem, w którym kawałku wyczułem czołówkę zbliżoną do MOONLIGHT, ale to zupełnie inna bajka… Czekam na burę!

Prins: No tak, dekada kapeli już za nami, a my tego nawet porządnie nie opiliśmy w zespołowym gronie…Na koncie dwie pełne płyty, dwie EPki i kompilacja wczesnego materiału, więc nie tylko bura, ale i chłosta za braki w osłuchaniu! Hmm, co do skojarzeń z Moonlight, to może chodzi o początek „Downfall” – numeru otwierającego naszą ostatnią pełną płytę? Bo zakładam, że mówimy tu o trzecim albumie Christ Agony, a nie o kapeli o tej nazwie, prawda? W każdym razie delikatne podobieństwo do zagrywek Cezara można by pewnie znaleźć, a nawet jeśli tak jest, to zbieżność ta nie była jakoś świadomie zaplanowana.

No i poczułem się jak szkolniak… Fascynacja muzyką elektroniczną. Zaczniecie eksperymentować…Przemieszczać się w czasoprzestrzeni? Chodzi mi oto, że tak się zapętlicie, iż po jakimś czasie stwierdzicie… Metal to nie wszystko?

Prins: Nie takie metamorfozy historia muzyki już widziała (śmiech)! A tak poważnie, to nie wydaje mi się, żebyśmy w przyszłości jakoś ostro zboczyli z drogi wytyczonej przez „Ecce Homo” czy „Fate”. Na pewno nie będzie to miało miejsca na nowym materiale, który ostro wałkujemy i planujemy zarejestrować na wiosnę. Na początku wywiadu wspomniałem, że ostatnie wydawnictwo jest delikatnym eksperymentem i dla niektórych może być zaskoczeniem, głównie przez obecność remixów – nie jest to jednak jakiś nowy trend zespołu. Zresztą – poczekasz, posłuchasz i sam się przekonasz, być może jeszcze pod koniec tego roku. A co będzie później – to już zobaczymy…

Ashgan: Oczywiście, że metal to nie wszystko! Zresztą chyba sam w sobie zawsze polegał na przekraczaniu granic? Szczególnie black metal, gdzie od początku chętnie flirtowano z elektroniką. Ten nurt, w odróżnieniu od reszty metalu, zawsze miał być czymś więcej, czymś bardziej, czymś po prostu ciekawszym – nawet jeśli spojrzymy tylko w kontekście sztuki, sferę ideową zostawiając na chwilę z tyłu głowy. Nie przewiduje się raptownych ani radykalnych eksperymentów, jeśli chodzi o Cień. Bez pewnej osi, człowiek może kręcić się w kółko, zapętlić się, jak to ująłeś. Oczywiście, nie możemy być pewni, że stylistyczny rdzeń Cienia nie ulegnie w przyszłości różnym transformacjom.

Aczkolwiek było by to interesujące… Techno black… W Waszym wykonaniu, aż uszęta szczypią na taką możliwość…

Prins: Czyli coś w stylu Alien Vampires, łączącego trance, EBM i industrial metal? Kto wie, może jako jakiś side-project. Zresztą, żeby daleko nie szukać, Ashgan już jest w coś takiego zaangażowany, więc szlaki mamy przetarte…

Ashgan: Szukaniem swoich ścieżek w elektronicznych dźwiękach zajmowałem się od czasu exodusu z Blaze of Perdition. Uczyłem się pilnie, jak zapanować nad tym bezkresnym oceanem możliwości. Właściwie, zacząłem znacznie wcześniej, starając się przemycać pewne wątki elektroniczne do twórczości kolegów z Lublina. Fascynowały mnie najróżniejsze chimery muzyczne. A moja nauka na pewno się nie skończy! Techno black? Potrzymaj mi piwo…

Dziękówka za szczerą spowiedź…Myślę, że tak idiotycznych pytań już dawno nie dostaliście… Z Mizantropicznym ogładem, żegnam CIEŃ…

Prins: Ja wohl ja wohl, ich liebe alkohol!

Ashgan: „It’s been a pleasure talking to you…”

https://www.facebook.com/cienofficial

Miejsce zamieszkania: Parczew, Polska. Zainteresowania / Hobby: muzyka, dziennikarstwo muzyczne, wiara w kult przodków, filmy (zakłamujące historię), w pewnym sensie narodowy socjalizm (bardziej ukierunkowanym ku neo-pogaństwu), historia (warcholstwo szlachty polskiej & lisowczycy), a w szczególności Asterix i Obelix (komiks wszech czasów. Rene Goscinny i Albert Uderzo rules! Aczkolwiek w pewien sposób wzorowane na Kajku i Kokoszu), dodam jeszcze Wiedźmin i reszta z gatunku fantasy... jak Conan, Salomon Kane czy też Vuko Drakkainen, a obecnie Jaksa. Ulubione gatunki muzyczne: nihilistyczno-mizantropiczne, a zarazem psychodeliczne odłamy, ogólnie rzec biorąc nie stronie od thrash (na nim się wyhodowałem), black, folk, pagan, slav, viking, etc. alternatywna... Stworzył Born To Die'zine.
Powrót do góry