FUNGA – Wywiad z zespołem FUNGA (d. Mektub)


„Dlaczego Tom Petty jest sławny? Bo występuje w telewizji. Ale jak się tam załapał? No przecież jest sławny…” Cytat z Beavisa i Buttheada, który, cóż, uważam za dość trafnie dobrany w przypadku zespołu FUNGA (wcześniej zwanego Mektub), stał się synonimem pewnej bezsilności w podważaniu pewnych faktów. Na przykładzie losów zespołu widać chyba najwyraźniej, iż w uprawianiu muzyki istnieją co najmniej trzy podstawowe szkoły. Pierwsza jest to pewna grupa wykonawców, którzy, prezentując pewien medialnie interesujący potencjał i poziom, wybijają się spośród grupy drugiej, powiedzmy, znajdujących się w westybulu do wielkiej kariery. Wśród tych dwóch grup, jak przy wyborach polityków, panują od lat pewne przetasowania: jedne twarze giną po pięciu minutach, inne trwają w pamięci dłużej, jeszcze inne wciąż dobijają się i dobijają do wrót, lecz często nie jest im dane doczekać przejścia na drugą stronę. Grupa trzecia natomiast to grupa ludzi, którzy zajmują się tylko ( aż? ) i wyłącznie własną twórczością. Są bezkompromisowi co do obranej drogi. W muzyce interesuje ich wyłącznie ona sama, a wyraz show business wydaje się być skryty przed nimi w najgłębszych czeluściach „Słownika wyrazów obcych” Kopalińskiego. Dziś zaprezentuję wam zespół z Warszawy, który zdaje się jak najbardziej pasować do tej właśnie trzeciej kategorii. Uprawiających sztukę dla sztuki bez silenia się na interpretowanie przekazu formalnego w miejscach, gdzie go nie ma. Postmoderniści warszawskiej sceny niezależnej. Poznaliśmy się przez nieporozumienie. Swego czasu mój i ich zespół nosił tę samą nazwę. O ich istnieniu dowiedziałem się, kiedy nasi znajomi trafili na ich koncert, zamiast na nasz. Reszta była już prosta – internet, wymiana maili. Wtedy został rzucony pomysł, aby zrobić wspólny koncert, po to, by ludzie mogli nauczyć się nas odróżniać. Po tej imprezie bardzo przypadła mi do gustu ich muzyka, stąd zaproponowałem im wywiad, na co muzycy zgodzili się. Wywiad ten szybko zmienił się w intrygującą rozmowę o muzyce. Panie i Panowie. Zespół Funga!

Zaczynamy wywiad… na początku przedstawcie się i powiedzcie, kto na czym gra.

Bara: Barbara – bas, Michał – perkusja i Robert – gitara.

Nazwa zespołu może być albo dużym reklamowym bannerem znanej marki, umieszczonym w eksponowanym miejscu, albo też głęboko skrytym przed ludzkim wzrokiem obskurnym szyldem. Co znaczy wasza nazwa Funga? Dlaczego nie przybraliście jakiejś bardziej chwytliwej nazwy, np. Elektryczne Buty?

Robert: He, he. Przede wszystkim ostatnio zmieniliśmy nazwę z Mektub na Funga, gdy okazało się, że istnieje drugi zespół w okolicy o takiej samej nazwie, z którym nawet zagraliśmy wspólny koncert w Legionowie. Po tym to właśnie koncercie stwierdziliśmy, że generalnie nie ma sensu grać pod szyldem Mektub i kłócić się, kto był pierwszy itd…

Nie musisz patrzeć na moją reakcję, ponieważ ja już nie reprezentuję interesów mojego byłego zespołu…

Bara: Nie, to nie o to chodzi. Nie byliśmy aż tak mocno związani z tamtą nazwą.

Robert: Tak, to prawda. Akurat przestała nam jakoś pasować. To nie była nasza pierwsza zmiana nazwy, bo było ich już… chyba z siedem, więc i różne pomysły były jak dotąd.

A pamiętasz jeszcze je wszystkie?

Robert: Hm. Jasne. Generalnie faktem jest, że Baśka z Michałem już dużo wcześniej grali ze sobą w zespole, który nazywał się Same Old Story. Zaczynali grać chyba w pierwszej klasie liceum, przy czym znaliśmy się już od podstawówki. W tym zespole były różne roszady, doszła do nich Baśka, i w końcu z pierwszego składu został tylko Michał. Nazwa w końcu zmieniła się na S.O.S., później Same, Samex i akurat wtedy ja dołączyłem do składu. W owym czasie ustalony był już skład trio, choć grali wówczas z innym gitarzystą, którego historia życiowa jest swoją drogą bardzo ciekawa. Kiedy go zastąpiłem, narzekałem wciąż na nazwę. Kojarzyła mi się z jakąś firmą budowlaną. Straszna była… Dlatego nazwaliśmy się Kaiser Soze. Była jemu nawet kiedyś poświęcona strona. I od tej pory stałem się głównym inicjatorem nowych nazw. Forsowałem je. Oj, różne były. Na przykład Amfiblastula przez dłuższy czas. Później pojawił się właśnie Mektub.

Skąd taki pomysł?

Robert: Z tego samego źródła, co i wy… Coelho… „Alchemik”…

Michał: Jak to? Młodzieżowa fascynacja… wszyscy czytamy te same książki i stąd rodzą się te same nazwy.

Robert: Wiesz, tamta nazwa dobrze brzmiała. Nazwa musi dobrze brzmieć i… dobrze brzmieć.

Czyli szyld reklamowy?

Robert: Dokładnie. I później z wyżej wymienionych powodów przekształciliśmy się w Fungę. Chodziło nam o to, żeby w nazwie było coś z grzybem, ponieważ, jak zejdziecie do naszej piwnicy, to zobaczycie, o czym mówimy. Mieliśmy problemy z grzybem od siedmiu lat, czyli tak długo, jak gramy.

Bara: Jest jakby członkiem zespołu. Wdychamy, chcąc nie chcąc, jego zarodniki. Jesteśmy pod jego wpływem… choć nie ma to nic wspólnego z odurzaniem.

Robert: Nie, nie… To są takie zwykłe grzyby podmokłych piwnic.

Michał: Warszawskie muzyczne grzyby piwniczne.

Robert: Po łacinie, jak się nie mylę, to jest chyba fungus, ale jest już prawdopodobnie jakiś taki zespół, bo mi coś wyskakiwało w wyszukiwarce.

Funga w takim przypadku będzie kobietą, „grzybówka” powiedzmy…

Robert: W każdym bądź razie nazwa jest krótka, zwięzła i na temat.

Jakie macie wspomnienia z początków waszego grania już w tym składzie. Zdaje się, że „Pustynny Lis” jest jednym z waszych pierwszych numerów? Chcę was też zapytać o to, jakie macie przygotowanie muzyczne.

Robert: Historia naszego zespołu to w zasadzie historia od kiedy ja gram, ponieważ wtedy wszystko zostało zmienione z granym materiałem włącznie. Nie dlatego akurat, że miałem na to jakiś większy wpływ, ale wspólnie zaczęliśmy wówczas dorastać i podszkalać warsztat. można powiedzieć, że od tej pory nie gramy jak coś tam, ale grając poszukujemy, że nie mamy żadnych barier. Nie jest tak, że chcielibyśmy grać jakiś określony gatunek. Wracając natomiast do tematu „Pustynnego Lisa”, to faktycznie jest to numer, który już we trójkę zrobiliśmy razem.

Bara: Właściwie to od niego się zaczęło.

Robert: Jak przyszedłem, przyniosłem ten kawałek z całym dobrodziejstwem inwentarza, a pomysł im się spodobał i zrobiliśmy go.

A lubicie wszyscy ten numer?

Robert: Myślę, że tak. Od niego zawsze zaczynamy każdą próbę, bo jest dobry na rozgrzewkę.

Michał?

Michał: (wyłączył się na chwilę; na wywiad przyszedł o kulach): Mam zepsutą nogę. Ej… ale może spróbujemy dzisiaj zagrać jakąś próbę…(wszyscy się roześmialiśmy) No co? Najwyżej zagramy bez stopy… A… „Lis” jest spoko.

Nie opowiedzieliście mi o tzw. przygotowaniu muzycznym, specyficznym, pozwalającym na granie waszej muzyki, a które nie jest spotykane w każdym składzie. Pochwalcie się…

Robert: Baśka, Baśka!!!…

Bara: Ja mam wyższą… muzyczną…

Skończoną?

Bara: Tak.

Razem z tytułem?

Bara: Magister sztuki.

No i sympatycznie. Taka muza, a w tle Chopin. Czy może dlatego nie potrzebujecie wokalisty?

Bara: Jeszcze przynajmniej nie trafił się człowiek, który przypadłby nam do gustu.

Tak po prostu? A szukaliście?

Bara: Też, aczkolwiek bardziej chcielibyśmy widzieć w tej roli jakiś instrument solowy niż człowieka wydającego z siebie barwy, a przynajmniej ja tak wolałabym.

Robert: Mamy wizję dęciaka. Najlepiej saksofon, albo trąbka…

Bara: Ja absolutnie nie chciałabym, żeby to był ktoś, kto układa wiersze czy śpiewa wiersze. To jest dla mnie coś okropnego. Chcę, żeby to była totalna muzyka, melodia, żeby to się opierało o brzmienie, a nie potykało o jakieś idee, czy puste słowa.

Innymi słowy totalna muzyka, bez przekazu. A ile razy w tygodniu zwykle się spotykacie na próbie?

Bara: Wiesz, to zależy w jakim okresie…

Michał: Czasem mamy tylko przegląd półroczny, a czasem gramy dzień w dzień intensywnie.

Bywało tak, że graliście codziennie?

Bara: Zwłaszcza przed koncertami staramy się grać próby codziennie. Teraz z powodu nogi Michała mamy małą przerwę.

Robert: Nic dziwnego, lubimy się dobrze przygotować.

Michał: Mamy szacunek dla publiczności, przed którą chcemy dobrze wypaść.

Robert: Chcemy w pełni pokazać, na co nas stać.

A dlaczego zaczęliście grać to, co gracie i jak określilibyście swój styl? Czy można w ogóle próbować to nazwać?

Michał: Mnie tu nie ma… nie patrz na mnie… nie widzisz mnie… (śmiechy)

Pamiętam, że ty byłeś najbardziej medialny na koncercie i ty udzielałeś wywiadu telewizji… (śmiechy)

Michał: Ale to Baśka jest od trudnych pytań związanych z muzyką… (śmiechy)

OK. Zwróćcie uwagę na to, że wywiad najprawdopodobniej będzie czytał ktoś, kto kompletnie was nie zna. Ja, mimo że was słyszałem i mam w domu wasze demo, też mam problem z opisaniem waszej muzyki osobie, która was jeszcze nie słyszała…

Baśka: W takim razie czekamy na jakiś dziennikarski neologizm… (śmiechy)

Robert: Po prostu, tak jak ty to określiłeś kiedyś w mailu do mnie – postmodernizm. To mi się bardzo podoba…

Strzeliłem, ot tak, z braku odpowiedniejszego słowa…

Robert: Wiesz, ale to mniej więcej o to chodzi. Są takie nowe gatunki, nie wiem, czy się w tym orientujecie, np. post-rock, i takie rzeczy. To są takie gatunki, które ostro sięgają do źródeł rocka, proste granie…

Jakiś minimal?

Robert: Tak, między innymi. Wiesz, brzmi prosto, aczkolwiek technicznie jest dosyć skomplikowane. Nie podpisujemy się pod tym w żaden sposób, bo to jest, jak to się teraz mówi, taki trendzik, taki gatunek na czasie, aczkolwiek ja czy Baśka czerpiemy z tego dużo inspiracji. Tak głęboko siedzimy w muzyce, że jest nam strasznie trudno określić się jednoznacznie. Wiesz, możemy ci powiedzieć czego słuchamy, ale sami nie znamy żadnych zespołów, które grają coś podobnego.

No właśnie. Ja też miałem z tym problem, choć jestem niejako na zewnątrz waszej muzyki. A czy lubicie może jakieś znane mi cięższe rzeczy, np. Black Sabbath?

Michał: Lubię Iron Maiden, ale wiesz, nie wiem, czy to jest tak naprawdę cięższe. Fajne jest takie rozbieranie tego, co słyszysz na czynniki pierwsze, bo sama muzyka jest czasem strasznie kiczowata, ale jak jej w jakimś momencie posłuchasz, to bywa wtedy mistrzostwem świata. W I.M. jeden muzyk jest lepszy od drugiego, nie ma pomiędzy nimi żadnych zgrzytów, zespół, który po prostu dobrze razem się realizuje i jest całością w tym nurcie, do którego się zalicza. Ich muzyka jest wręcz zabójczo spójna. Grają takie dno w pozytywnym tego słowa znaczeniu, a jednocześnie są w stanie zainteresować swoją muzyką ludzi, którzy nie wyrośli na podobnym metalu lat 70-80, a jednocześnie, słuchając ich, tacy ludzie zakręcają się na maksa. To tylko dobrze świadczy o tym zespole. Jedyne czego tam nie wytrzymuję to tych solówek. (śmiechy)

Powiedział pan z zespołu, który gra muzykę instrumentalną, że nie lubi solówek… (śmiechy)

Robert: Może dlatego, że ja nie lubię grać solówek…

A co o muzyce poważnej?

Robert: O, to może Basia powie, czego słucha…

A czego Basia słucha?

Baśka: Basia słucha Bacha, a nienawidzi Iron Maiden.

Jak to? Nienawidzisz Ironów?

Bara: Wolę słuchać Bon Jovi.

Robert: Tak, w tej rozmowie wracamy do korzeni z przedszkola. Jedni woleli słuchać Europe, a drudzy Modern Talking. (śmiechy)

Bara: Ja teraz powiem poważnie. Odpływam przy Olle Lukkoye.

…?

Robert: To jest taki ruski zespół etno z elementami elektroniki.

No właśnie, to może powiedzcie coś o muzyce jakiej słuchacie.

Bara: Wszyscy mamy bardzo różne inspiracje, do tego stopnia, że muzyka słuchana przez jednych często nie podoba się drugim. Jeśli chodzi o mnie, słucham bardzo skrajnych rzeczy: Tool, F.S.O.L -chociaż zawiodłam się na ostatniej płycie, Critters Buggin, Tortoise, Elliot Sharp z Carbonem, Quicksand, Mr. Bungle, Psychic TV, Jesus Lizard, Perfect Circle…itd., itp., etc., etc.

Michał: Ja słucham muzyki głównie dla przyjemności. Lubię zespoły „klasyczne”, tj.: Jethro Tull, Wishbone Ash, Iron Maiden, Motorhead, jak i te nowsze, zupełnie z innej półki: Cake, Lenny Vallentino, Something Like Elvis. Lubie też różne zespoły z gatunku ska.

Robert: Ja, podobnie jak Baska, mam bardzo zróżnicowane upodobania muzyczne: zaczynając od rockowego grania (Helmet, Sunshine, Mogwai, Primus, Jane's Addiction), poprzez eksperymenty jazzowe (Critters Buggin, Ponga, Kozma), aż po muzykę elektroniczną (Orb, Aphex Twin, Mouse on Mars)….itd., itd.

Uff…, a co jeśli chodzi o muzykę poważną. Słyszałem kiedyś, że w muzyce poważnej panuje podział na 3 grupy: pierwsza to taka, którą każdy zna, czyli Mozart, Chopin, druga, która bywa czasem znana, czyli np. „Lot trzmiela” czy „Suita hiszpańska” Albeniza, i trzecia, którą wygrzebuje się z partytur z rzadka – w zależności od tego, czy w konserwatorium trafi się na pojechanego profesora – np. muzyka Ekierta, czyli w większości muzyka, która zaskakuje swym istnieniem samych muzyków.

Robert: Wiesz, i to czasami naprawdę jest muzyka pseudo-poważna.

Oj, skoro mamy tu panią magister, to może zapytam, co sądzisz o terminie „muzyka poważna”?

Bara: Że nie lubię muzyki poważnej.

Ale chodzi mi o coś innego (śmiechy). Z terminem „muzyka poważna” kojarzy się ludziom żałoba albo marsz pogrzebowy. Nazwałabyś to jakoś inaczej?

Bara: Ja to dzielę trochę inaczej: jest muzyka stara, budząca we mnie szacunek i podziw dla jej twórców, jest ówczesna muzyka komercyjna, jak np. Chopin czy Paganini, i muzyka XX wieku, która mi się po prostu podoba.

A gdzie jest granica między muzyką starą a muzyką XX wieku? Czemu zawdzięczamy to rozgraniczenie? Wynalazkowi tranzystora?

Bara: Genialnym panom muzykologom. Każdemu kojarzy się muzyka stara ze starymi instrumentami. Pamiętam, słyszałam np. kiedyś taki utwór na tubę. Wydawałoby się, że tuba to instrument dla starych pierników, a to było coś tak niesamowitego, że nie zapomnę tego do końca życia i bezskutecznie szukam tego od tamtej pory.

Uwaga! Drodzy czytelnicy Metal Centre! Jeśli macie w domu odjechane numery na tubę, piszcie na adres kontaktowy z FUNGĄ: jeszu@poczta.fm, albo do mnie. OK. Żarty żartami, ale chcę zapytać o coś poważniejszego. Dochodzą do nas niepokojące wieści o stanie zdrowia waszego perkusisty. Czy możecie opisać problem, jaki dotknął Michała?

Robert: No Michał, powiedz coś kojącego…

Michał: Spoko, spoko, do świąt będę miał nową nogę. Będę miał specjalne śrubki w kolanie, które znikną za jakiś czas. Kosmiczna technologia wkracza w progi warszawskich piwnic. No i cóż… więcej na ten temat nie mogę powiedzieć, bo jest to owiane tajemnicą wojskową. W związku z czym niech ujawnione zostanie, że będę miał nową nogę. Dziękuję bardzo za uwagę. (śmiechy)

I ja dziękuję. Moje kolejne pytanie brzmi, ile wyrzeczeń ponieśliście dla swojej muzyki? Wolałbym raczej zamiast słowa muzyka używać wyrazu sztuka. Co jesteście gotowi oddać sztuce i co chcielibyście przez nią przekazać?

Michał: Czas. Zdrowie. Wiesz, przy okazji tego pytania chcę powiedzieć, że nie rozumiem pewnych znanych mi osób, które przestały grać, bo na przykład się zaręczyły, czy coś tam.

Czy przez te wasze 6-7 lat wspólnego grania mieliście jakieś problemy spowodowane przez drugą połowę?

Robert: Czy ja wiem? Jeśli już to rzadko… Wiesz jestem ze swoją dziewczyną już 10 lat. To wszystko polega na właściwym dobraniu sobie partnera, jeśli chcesz i grać, i się kochać. (uśmiechy)

Michał: Ja ze swoją spotykam się 4 lata i nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nie dała mi pójść na próbę (śmiechy). Wiesz, ze strony połówek, czyli Agaty, Izy i Grześka to my się spotykamy z naciskami wręcz, żeby grać.

Robert: Tak, ja jestem wręcz atakowany pytaniami typu „gdzie i kiedy jakiś koncert?” albo „kiedy na próbę idziesz?”…

Bara: Grzesiek często pyta, czy nam w czymś pomóc.

No wiesz, bywa i tak, że zespół woli pozbyć się takiej osoby, która ma problem w życiu osobistym, niż się z nią porozumiewać.

Robert: No i to też jest bezsens. Chyba ceni się osobę, za to jak gra, a nie za to, jaki jest i z kim się wiąże. Wiesz, my gramy ze sobą już tak długo, że wiemy dokładnie, o co nam chodzi. Ja z Baśką np. robię numery, a Michał…

A Michał na koncertach łamie pałki, robi show?

Robert: No tak. Michał jest urodzonym showmanem. Ale poważniej mówiąc, nie mamy żadnych zgrzytów, jeśli chodzi o uprawianie muzyki.

I nigdy w życiu się nie pokłóciliście?

Robert: O muzykę? Nieee…

Bara: Ja tam nie pamiętam czegoś takiego.

Michale?

Michał: Wiesz, to jest tak, że muzykę piszą Baśka z Robertem i przedstawiają mi gotowe numery, w których muszę jeszcze trochę poklepać coś do rytmu.

A zdarzyło się kiedyś, że stworzyli coś we dwójkę, czego nie chciałeś zaakceptować? I dlaczego to nie poszło?

Michał: Nie, nie ma takich rzeczy. Ja gram wszystko, bo wiem, że nawet jak na początku byłbym na „nie”, a dużo mi się początkowo rzeczy nie podoba, to później jak już się dany patent ugruntuje, to sprawia mi granie go dużą frajdę, bo dochodzi do tego i zadowolenie, że gram, i że numer z perkusją zaczyna inaczej wtedy brzmieć i można zobaczyć, ile zależy od własnego podejścia, koncepcji do danego patentu. Do wszystkiego można podejść na wiele sposobów, ale zawsze tylko kilka jest tych trafnych, więc długo siedzę przy tym, by ten patent polubić i oswoić.

Pytam o takie rzeczy, bo wiadomo z psychologii, że trio jest teoretycznie najgorszym układem, bo zawsze w przypadku sytuacji konfliktogennej siły sporu rozkładają się w proporcjach dwa do jednego.

Robert: Mówisz chyba o jakimś Ich Troje, bo wszyscy wiedzą, że u nas członkiem zespołu jest jeszcze grzyb.

No ale w kwestiach formalnych głosu nie ma.

Robert: Jest nas na tyle mało w zespole, że łatwo wcielić w czyn zasady demokracji. Przewaga w głosowaniu nie jest sytuacją konfliktogenną, którą się pielęgnuje w schowku obok jakichś innych zadawnionych uraz o bzdury, tylko naturalnym wyznacznikiem drogi i rozwoju zespołu. Np. kiedy Baśka chce, żebym coś zmienił w danym kawałku albo żeby Michał zagrał coś w dany sposób, to sprawa jest postawiona w ten sposób, że gramy to w obu wersjach i zastanawiamy się, co lepiej brzmi, czy zostać przy starym czy się modernizować. Nawet można czasami stanąć okoniem… ale zawsze najistotniejsza jest siła argumentów. Trzeba przekonać pozostałych do swojego pomysłu, a nie mówić np. „nie, bo nie…”

Zazdroszczę wam, bo to było zawsze moje marzenie podejścia do grania w zespołach. A zmieniając troszkę temat: czy zdarza się wam rejestrować jakieś wstępne wersje nagrań?

Robert: U nas jest tak, że np. ja mam pomysł na jakieś partie gitary, gram je na próbie, a Baśka bierze je na słuch i klimat, i do tego coś dokłada. Ma takie przygotowanie, że nie ma z tym akurat żadnego problemu. I jak jest już przygotowana taka baza i Michał też już zrobi swoje, to czasami nagrywamy takie rzeczy na próbie. Właśnie z takich szkiców złożone jest to demo, które ci kiedyś wręczyliśmy. Ale nie przywiązujemy się do takich nagrań, bo wciąż coś staramy się ulepszać w naszych numerach, i na żywo albo na płycie może okazać się, że numery miejscami są mocno zmienione.

Podobno pierwszą płytę szykuje się całe życie, a następną przez rok. Czy zamierzacie w końcu nagrać swój debiut i czy macie więcej materiału, niż jest do tego potrzebne? Co pewien czas wiewiórki na drzewach nam donoszą, że już lada chwila to nastąpi, i że szykujecie coś pomału.

Michał: Mamy już, że tak powiem, silny zamiar. Czujemy się na tyle przygotowani by to zrobić. Złapaliśmy kilka kontaktów i może uda nam się to nagrać prawie za darmo. Obecnie jednak takie plany kolidują nam z moim problemem ze złamaną nogą, więc temat się trochę odwlecze.

Robert: Michał musi wyzdrowieć, a wtedy dopiero przysiądziemy do tego na serio, żeby ostro pograć po tej lekkiej stagnacji. Rozmowy, które przeprowadzaliśmy do tej pory z różnymi ludźmi, brzmiały dosyć konkretnie, tak więc mamy już pewną koncepcję, gdzie i jak to nagrać. To nie jest nawet aż taki wielki problem, gorzej po nagraniach zająć się rozsyłaniem materiału i czekaniem na odzew. Jesteśmy na razie zupełnie nieznanym zespołem i gramy niełatwą muzykę.

Święta prawda. Jak we wszystkim, duże znaczenie w Polsce mają znajomości. A ich brak powoduje, że droga od nagrania własnym sumptem do wydania jest długa. Jak myślicie, czy to się kiedyś zmieni?

Michał: Nie mamy znajomości. (śmiechy)

Robert: To fakt, choć niby w świecie muzycznym Baśka jest oblatana… (śmiech). Do tego w Polsce jest taki problem, że scena muzyczna jest bardzo zawężona. Mówię z perspektywy tego, co gramy. Nie wchodzi tu tyle gatunków, co na zachodzie.

Scena, która jest zależna od ograniczonego gustu publiczności, o to wam chodzi?

Bara: Nie, nawet nie o to chodzi, choć, owszem, media kierują publicznością.

Robert: Załóżmy, że pracujesz w większej gazecie i przeprowadzasz z nami wywiad. Na tym to polega w gruncie rzeczy, bo jesteś naszym znajomym. Ty zrobisz ten wywiad, popchniesz to gdzieś i zrobisz szum. No i im więcej masz znajomych, tym większe prawdopodobieństwo, że się wypływa. I w ten sposób sprzedaje się dużo gówna…

Bara: W 90 % procentach właściwie tak jest.

Robert: Ale w tym całym zamęcie coś się gubi. Baśka, weź ty mu to lepiej wytłumacz.

Bara: Nam chodzi o to, że po prostu nie kreuje się nowych brzmień, nie szuka się, nie eksperymentuje z samą muzyką na poziomie jej powstawania. Muzycy nie znają wielu gatunków, bo ich na rynku nie uświadczysz, stąd nie mają wyzwalających z ram własnego gatunku narzędzi, ograniczają warsztat.

Rozumiem. Tak na marginesie, wrócę do tych znajomości. W teorii to wydaje się proste. Słyszałem o takiej koncepcji, która chyba pojawiła się w Szwecji, że jeśli prześledzisz kontakty każdej osoby poprzez łóżko do sześciu partnerów wstecz, natrafisz na każdą osobę w państwie. Czyli, jeśli polecisz tylko po znajomościach łóżkowych, to okaże się, że znasz każdego Szweda w Szwecji.

Robert: Czekaj, czekaj. Albo coś pomyliłeś, albo to jest jakaś podteoria, bo teoria o której mówisz, brzmi tak, że każdego człowieka na świecie dzieli od siebie pięć podań ręki.

Dobrze, pięć podań ręki to jest sześć osób…

Robert: OK., ale podanie ręki to nie jest jeszcze kontakt łóżkowy…(śmiechy). Dobra, nie istotne.

Jak macie rozplanowane najbliższe miesiące?

Bara: No właśnie. Dużo planów się sypnęło… Przede wszystkim leczenie Michała…

Robert: Jeśli ktoś chciałby nas posłuchać na żywo, to nie mamy jakichś specjalnych wymagań.

Za piwko i chleb?

Michał: Trochę sprzętu, dobry prąd, żeby działał efekt Roberta i tyle. (śmiechy)

Robert: Tak, żeby był sprzęt, bo my dysponujemy kiepskim nagłośnieniem, perkusję mamy własną… No i czekamy na propozycje, gdzie moglibyśmy pograć. Tak na marginesie, warto przypomnieć o jednym świetnym miejscu, gdzie graliśmy. To był klub Supernova, gdzie podobno zagraliśmy dobry koncert. No ale klub był, bo już go nie ma, rozpadł się. W niedługim czasie po naszym graniu się rozpadł.

Chyba nie wiążesz ze sobą tych dwóch zdarzeń?

Robert: Zaraz, zaraz, bo to nie jest odosobniony przypadek. Mieliśmy grać następny koncert w innym miejscu, choć pomysł był chybiony, ponieważ klub był za mały na naszą muzykę, no i w końcu tam nie zagraliśmy. Ale ten klub też padł.

Nie wiem, czy wiecie, ale graliście w Legionowie w Miejskim Ośrodku Kultury, który także ma problemy finansowe.

Robert: Ale jeszcze nie padł? (śmiechy)

Ale też pada.

Robert: Po nas już nikt nie może grać. (śmiechy)

Pokrzyczymy jeszcze trochę na polski rynek muzyczny?

Robert: Tak, ponieważ ja z Baśką słuchamy dużo muzyki elektronicznej i awangardowej i dla nas rynek muzyczny nie powinien zawężać się tylko do muzyki gitarowej, dość szeroko pojętej.

Czy utrzymujecie jakieś kontakty z innymi zespołami?

Michał: Właśnie, nie wyrobiliśmy sobie takich kontaktów i to jest chyba nasz błąd.

Robert: Nie no, dzięki legionowskiemu MekTuB i twojej inicjatywie, czy np. perkusiście Starych Singers, udało się nam zrealizować kilka koncertów…

Gracie moim zdaniem rewelacyjnie technicznie. Czy jesteście w stanie strawić jakieś kapele grające prosto, od serca?

Robert: Wiesz, my nie patrzymy na żaden zespół, czy dobrze gra od strony technicznej. Ważny jest pomysł. Pomysł jest wszystkim. Czyli muzyczna treść. Nie forma, tylko treść.

Ja tak do końca nie zgodzę się z tym, że pomysł jest wszystkim…

Robert: Póki możesz zagrać to, co chcesz, jeśli jesteś w stanie zrealizować swoją koncepcję, to wtedy pomysł jest najważniejszy. Lepiej? Chodzi o to, że w tym momencie, w którym technika nie jest ograniczeniem dla twoich pomysłów, właśnie od twojego pomysłu zależy najwięcej. Oczywiście nie jest dobrze, jeśli nie jesteś w stanie zagrać tego, co chcesz, w taki sposób, w jaki chcesz… bo to wyraźnie słychać. Powoduje to dyskomfort u odbiorcy, ale nawet i wtedy pomysł, idea, może być wyraźna, jasna i ciekawa.

Czy uznacie się za zespół niezależny, podziemny, czy też was to nawet specjalnie nie obchodzi?

Bara: Uważamy się za warszawski zespół piwniczny…

Chyba jesteście zbytnio skwaszeni faktem, że mało osób was zna. Może powinniście działać energiczniej, bo myślę, że muzyka jest tego warta.

Michał: Bardzo chcielibyśmy i dlatego sam miałeś przykład tego, że każdą pojawiającą się inicjatywę i możliwość grania przyjmujemy z wielką radością.

Jak sądzisz, czy gdybyście grali koncerty częściej, mogłoby się to stać dla was uzależnieniem?

Robert: Wiem o co ci chodzi. Już się zaczynamy od tego uzależniać. Granie dla ludzi to istota tworzenia muzyki (pod warunkiem, że muzyka nie męczy ani tych ludzi, ani muzyków).

Michał: Gdyby była nawet taka sytuacja, że mielibyśmy mieć półroczny okres grania, czy nawet roczny, a potem powrót do tej piwnicy i znowu jeden koncert na jakiś czas, jak w poście, to nie odpuścilibyśmy. To trochę jak kontrakt z diabłem he, he.

Robert: Zapytałeś już wcześniej, co jesteśmy w stanie poświęcić dla grania. Z Baśką kiedyś dużo dyskutowaliśmy na ten temat; może z Michałem trochę mniej… wiesz… czy jesteśmy w stanie poświęcić wszystko, co robimy obok grania, dla muzyki… hm. Każdy z nas skończył jakieś studia, szuka pracy, czy coś w tym stylu. Zastanawialiśmy się, czy zostawilibyśmy całą resztę, gdyby pojawiła się możliwość wyżycia z grania. Gdybyś nas o to zapytał parę lat temu, to powiedzielibyśmy ci, że tak.

Syndrom szalonego Van Gogha, tak? Że nie ważne jest, czy coś jest w lodówce, ważne by tworzyć?

Robert: Właśnie nie… Gdyby była taka opcja, że mielibyśmy z muzyki pieniądze i byłyby ku temu możliwości. Nie, żebyśmy jakieś kokosy zbijali, tylko żeby można było przeżyć i mieć na sprzęt.

Chyba każda kapela, którą znam, marzy o tym, żeby tylko grać próby, koncerty, nagrywać płyty itd. Bezpieczne marzenie, póki leży w sferze marzeń. Szary człowiek, który ma opłacany ZUS, idzie sobie kiedyś na emeryturę, a taki muzyk? Jak osłabnie – to śmierć głodowa…

Robert: Otóż to. Niby można sobie zawsze założyć własną działalność gospodarczą… Ale nie starczyło myśli. Kiedyś myślałem, że tak. Ale zmieniłem zdanie, ponieważ – myślę, że się wszyscy ze mną zgodzicie – przez jakiś czas, to i owszem. Ale nie ma na świecie takich mocarzy, którzy przez całe życie graliby tak, że z płyty na płytę prezentowaliby co najmniej wyrównany poziom. Z biegiem czasu popada się w rutynę. Albo wydaje się płytę raz na 10 lat i taka płyta zawsze będzie zawierała coś nowego, albo wydaje się co roku, i to jest chyba bzdura, bo nie każdy potrafi szybko zmienić spojrzenie na świat i przez to stale nagrywać płyty ciekawe. My tacy nie jesteśmy i w naszym przypadku pewnie popadlibyśmy w samogwałt, wiesz, w autoplagiat. Przyczyna tego, że przez kilka pierwszych lat nie graliśmy nigdzie, nie tkwiła w tym, że nie było gdzie, tylko w tym, że nie bardzo nawet chcieliśmy szukać. Na ówczesnym poziomie rozwoju zespołu nie mieliśmy głodu grania na żywo. Mieliśmy materiał, który w tej chwili tak chwalisz – dzięki – podszykowaliśmy technikę i jednym słowem szykowaliśmy się do tego, żeby kiedyś wyjść. Uważam, że teraz, jesteśmy odpowiednio przygotowani do grania koncertów. Poziom jest wystarczający, żeby się pokazać. Jedni tworzą dużo i szybko, my siedzimy nad każdym detalem.

A czy słyszeliście o takim miejscu jak Przestrzeń Graffenberga w stolicy? Zdaje się, że przychodzi tam na koncerty dosyć otwarta publika, której mogłoby się wasze granie spodobać.

Robert: Tak, słyszeliśmy o tym klubie, aczkolwiek jeszcze tam nie uderzaliśmy. To jest chyba względnie nowy klub. Nie wykluczone, że spróbujemy tam rozmawiać o możliwości zagrania. Myślę, że obecnie najważniejsze jest, żeby Michał w pełni wyzdrowiał i żeby coś nagrać, bo wtedy jest dużo łatwiej cokolwiek załatwić. Od Ciebie słyszałem już chyba o koncercie, gdzie grała jakaś nowa kapela, której członkowie wywodzą się z jakichś metalowych kapel i założyli sobie jakiś odjechany projekt…

Riverside…

Robert: Chyba tak. Niektórzy ścinają w końcu włosy, a niektórzy do koca życia zostają z długimi piórami.

Czy doświadczyliście w życiu takiego doznania, którego nie zaznalibyście, gdyby nie muzyka?

Robert: Ja zamiast do zawodówki poszedłem do szkoły średniej, i to dobrej, moim zdaniem, bo słuchałem w tym okresie namiętnie, nie wiem, czy znacie… Temple Of The Dog Rewelacyjna płyta. Moim zdaniem kamień milowy w muzyce rockowej. Zaraz później pojawił się Pearl Jam, który ja osobiście słyszałem wcześniej niż Nirvanę. Słuchając na walkmanie tej muzyki uczyłem się do egzaminów wstępnych do szkoły średniej. Wiesz, nie uczyłem się wtedy w podstawówce zbyt pilnie, ale ta muzyka motywowała mnie, bym się rozwijał i mierzył wyżej niż początkowo miałem zamiar.

Widzę, że szkoła Pilichowskiego wam się tu wala w kurzu na podłodze…

Bara: No właśnie, wala się w kurzu…

To skoncentrujmy się na momencie, w którym ty koncentrujesz się na graniu. Czujesz, jak grasz, czy po prostu grasz partie?

Bara: Nie, nie mogłabym tylko grać partii. Partie to ja grałam na studiach. Wiesz kto gra partie? Wojciech Pilichowski właśnie.

Robert: Niesamowicie super klangowy koleś (śmiechy). Zresztą Basia ma prawo się wypowiadać, bo ja w Polsce nie słyszałem drugiej takiej basistki, która oprócz innych technik też potrafi zagrać zajebiście klangiem.

Michał: Myślę o tym, o co pytasz… W moim przypadku, kiedy czuję, że nam wychodzi, jest to taka prosta mieszczańska radość. Jak wszystko się zazębia, można dostać fioła. Totalna radocha. Fajne i miłe. To są we mnie uczucia, które dominują.

Czy nazwalibyście waszą muzykę w takim razie wesołą?

Michał: Jak wychodzi, to taaak… (śmiechy)

Ale czy kiedy gracie to wasze serca czują, że to jest wesołe dla was?

Bara: Ja nie lubię wesołych kawałków, aczkolwiek czerpię niesamowitą radość z grania kawałów smutnych.

Robert: Wiemy, do czego zmierzasz, ale u nas to nie jest tak, że kawałki powstają pod wpływem naszych wspólnych emocji. Michał ma rację, kiedy mówi, że jak wszystko wychodzi, to czujemy wielką radość. Satysfakcję. Proces powstawania kompozycji jest na tyle rozłożony w czasie, że blakną chwilowe stany, a liczy się tylko realizacja i zwieńczenie dzieła. Jak sprzęt działa, wszystko jest OK., każdy jest w dobrej formie, każdemu chce się grać. Kiedy mamy próbę, na której robimy nowy kawałek, to czerpiemy niesamowita radość z grania. Wiesz, w ostatnim czasie, a myślę tu o ostatnich dwóch czy trzech latach, robimy nowe kawałki improwizując. Po prostu gramy, co nam w danym momencie wpadnie do głowy. Wielokrotnie powstały z tego intrygujące motywy, które potem złożyliśmy i wyszły z tego niesamowite kompozycje, sprawiające nam radość, gdy dobrze je zagramy. To jest rewelacyjne, kiedy zaczynasz grać proste dźwięki i nagle numer sam zaczyna się składać. Może to jakieś interferencje fal mózgowych? Wiesz, każdy zaczyna kombinować i to nakręca nas nawzajem. Oby trwało to jak najdłużej…

A to ślicznie powiedziane zostało. OK. Kończymy już chyba ten wywiad… Dziękuję za poświęcony mi czas.

Zespół Funga zaprasza do odwiedzenia strony: http://mp3.wp.pl/p/strefa/artysta/4870.html, gdzie jak na razie można posłuchać ich starszych nagrań. Niestety są bardzo słabej jakości (nagrywane w piwnicy), ale jak tylko nagrają coś w studiu, to obiecują, że dadzą znać.


Powrót do góry